Mała bezwodna wyspa Spinalonga o powierzchni 8 ha położona jest na wschód od wybrzeży Krety. Dawniej twierdza wenecjańska, od 1903 r. stała się miejscem zsyłki trędowatych, a co za tym idzie symbolem łez, odosobnienia, beznadziei i powolnej śmierci. Zamieszkiwana była przez około sześćset osób w różnym wieku i w różnym stadium choroby. Od najdawniejszych czasów słowo „trąd” wzbudzało w ludziach strach i odrazę. W samych chorych – uczucie wykluczenia ze społeczeństwa i powolną śmierć. Na skutek bakterii wywołującej tą chorobę człowiek powoli tracił części ciała: palce, oczy, usta i deformowały mu się kończyny i twarz. Dodatkowo dołączał się cały proces powolnego gnicia, połączony z porażeniem układu nerwowego i okropnym bólem. Tak więc Spinalonga kojarzyła się z ludzkim nieszczęściem i beznadzieją.
Wyspę odwiedzali pracownicy socjalni, którzy prali ubrania chorych, dowozili im żywność i jeszcze przed zachodem słońca opuszczali to miejsce. Trędowatych zostawiano na pastwę losu.
Najbardziej deficytowym „towarem” na Spinalondze była nadzieja i ludzka godność. I nikt inny poza Tym, który stworzył człowieka na Swój oraz i podobieństwo i tchnął w niego wieczną duszę nie mógł jej dać. Tylko bezwarunkowa wiara w Boga dawała siły chorym, aby przetrwać to doświadczenie i poprzez chorobę ciała osiągnąć zbawienie nieśmiertelnej duszy.
W przypadku trędowatych problemem był nie tyle sam fakt udzielania im Eucharystii, co późniejsze spożycie po nich Świętych Darów. Duchowni ze strachu przed zakażeniem wylewali je do specjalnie przeznaczonego miejsca. Zdarzali się jednak i tacy, którzy wierząc, że Chrystus, Jego Ciało i Krew jako źródło życia i nieśmiertelności nie mogą zarażać, udzielali Eucharystii chorym, po czym spożywali Święte Dary bez cienia wątpliwości, że sami zachorują.
Ostatnim duchownym, który posługiwał na Spinalondze przez 10 lat był hieromnich Chrisanthos Koutsoulogiannakis. Ten prosty duchowny swoją szczerą wiarą tchnął życie, nadzieję i prawdziwą miłość w serca trędowatych. Istnieje wiele opowiadań ludzi, którzy po 1957 r. wraz z wynalezieniem lekarstwa zostali wyleczeni, wspominali oni o. Chrisantha nie mogąc przy tym powstrzymywać łez.
Po przybyciu na Spinalongę duchowny pierwsze, co zrobił to serdecznie przywitał się z chorymi podając im rękę i obejmując ich. Zaczął odprawiać nabożeństwa, udzielać im Eucharystii i sprawować inne sakramenty. Swoją postawą i niezachwianą wiarą wzbudzał ogromny szacunek wśród chorych. Zaszczepił w trędowatych miłość do Boga i nadzieję na wieczne życie poprzez to, że bez cienia wątpliwości spożywał po nich Eucharystię. Na odprawianych przez ojca Liturgiach obecni byli wszyscy mieszkańcy wyspy poza tymi, którzy znajdowali się już w ostatnim stadium choroby. Ci, którzy nie mogli już przyjść o własnych siłach, konali w zawilgoconych celach, z których dochodziły jedynie ich jęki, a w powietrzu unosił się zapach rozkładających się ciał. Dlatego też najczęstszą posługą po sprawowaniu Świętej Liturgii był pogrzeb.
Po wynalezieniu lekarstwa na trąd wielu chorych próbowało powrócić do swoich domów licząc na to, że po 30, 40 latach zobaczą znowu swoich bliskich. Niestety dramat tych ludzi stawał się jeszcze większy po tym, jak rodziny wyganiały ich niedowierzając, że już nie zarażają. Z tego powodu ci biedni ludzie nie mieli dokąd iść, więc postanowiono zakładać specjalne ośrodki, w których mogliby godnie dożyć. Przekszałcano na ten cel często byłe szpitale zakaźne. W jednym z takich leprozoriów posługiwał znany w Grecji, konkretnie w Atenach, o. Eumeniusz. Wcześniej sam chorował na trąd, ale dzięki wynalezieniu lekarstwa nie umarł. Tam też mieszkały cztery trędowate mniszki. Będąc jeszcze chorymi, siostry postanowiły z całego serca prosić Boga o ratunek i lek na tę straszną chorobę. Na co dzień były świadkami ogromnych ludzkich dramatów. W związku z tym postanowiły w tej intencji do końca życia bardzo surowo pościć – jeść posiłki bez oleju. Po niezbyt długim czasie wynaleziono lekarstwo, a siostry dotrzymały słowa. Jeden z biskupów Cypru, metropolita Morfou Neofit opowiadał, że będąc studentem w Atenach poznał te mniszki. Na ostatnim roku studiów postanowił spędzić święto Paschy z byłymi trędowatymi w leprozorium, gdzie posługiwał o. Eumeniusz. Jak mówił, nigdy więcej nie przeżył czegoś tak pięknego i prawdziwego. Na koniec nabożeństwa siostry pokornie poprosiły o. Eumeniusza, żeby opuścił łampadę sprzed ikony Chrystusa w ikonostasie. Wszystkie po kolei zamaczały w niej palec, robiąc oliwą znak krzyża na swoich ustach. Z uśmiechem na twarzy mówiły: „Chrystus Zmartwychwstał” – to był jedyny olej, który “spożyły”. Po śmierci ich ciała, a po latach wydobyte z grobów szczątki pachniały mirrem.
Do nie dawna żyli jeszcze duchowni, którzy posługiwali trędowatym i innym osobom zakaźnie chorym i nigdy się od nich nie zarazili. Jednym z nich był m.in. metropolita Salonik Pantelejmon. Zarówno on, jak też hieromnich Chrystanthos i wielu innych dożyli sędziwego wieku. Niektórzy dzielili się swoim doświadczeniem, inni woleli pozostać w cieniu. Bez względu na to, jak bardzo nie raz starali się ukryć i nie demonstrować przed światem tego co przeżyli, to ich czyny, miłość do człowieka i autentyczna prawdziwa wiara świadczyły o tym, że tam gdzie chce Bóg zwyciężane są prawa natury. Żadna choroba ani śmierć nie są w stanie pokonać Dawcy życia i Tego kto śmierć zwyciężył. Mimo to, że szatan różnymi sposobami stara się zachwiać naszą wiarą i wykorzenić ją z ludzkich serc, powinniśmy pamiętać, że to właśnie ona – wiara w Zmartwychwstałego Chrystusa jest tym, co pokonuje wszelkie trudności, prowadzi do wieczności i nadaje sens naszemu życiu.